poniedziałek, 2 września 2013

Bóg przychodzi częściej, niż myślimy

Opiszę swoje dwa dość znaczące sny i nie tylko.

Rzeka
Przez pewien czas swojego życia, modliłam się w intencji pewnej koleżanki, która była chora. Bardzo się o nią martwiłam. Dodatkowo przeżywała bardzo trudny okres w swoim życiu, na tyle trudny, że miała kilka prób samobójczych. Przyjmowałam w jej intencji Komunię Świętą. Swoimi ludzkimi, słabymi oczami nie widziałam żadnej poprawy, żadnego działania Boga. Starałam się jednak ufać. Mimo to, pojawiło się kilka pytań o sens przyjmowania za nią Komunii. Najzwyczajniej w świecie zachciało mi się zwątpić. Wtedy przyśniło mi się, że jedziemy wszyscy pociągiem, bez wagonu prowadzącego na przedzie. Nasz przedział był na samym początku, z przodu wielka szyba, przez którą można patrzeć. Pociąg jechał torami nad rzeką, ale most nie łączył dwóch brzegów, tylko biegł wzdłuż rzeki, nad nią. Stałam druga w kolejności od szyby. Przede mną była właśnie ta dziewczyna. Uderzyliśmy w betonową ścianę, most bowiem się urywał w tamtym miejscu. Pamiętam, że uderzyłam się w głowę, a wszyscy wpadli do rzeki. Moja koleżanka, która stała najbliżej, najmocniej oberwała. W efekcie każdy z tonących płynął w stronę brzegu, a ta dziewczyna nieprzytomna odpływała z prądem w dół rzeki. Mimo tego, miała otwarte oczy i mogłam z nią rozmawiać. Popłynęłam za nią. Mówiłam, by złapała się gałęzi przy brzegu. Byłam już bardzo blisko, ale nie miałam sił, by dopłynąć... Pamiętam, jak bardzo biłam się z myślami, czując, że nie dam rady. A tak przynajmniej myślałam. Ostatnim tchem dopłynęłam do niej. Gdy złapałam ją ręką, cały strach zniknął. Wiedziałam, że jest uratowana. Mimo tego, że zwątpiłam, że ją uratuję i mimo poświęcenia i ogromnej walki, uratowałam ją! To był znak... Czasami przez nasze trudności płyniemy z prądem i mimo tego, że możemy oglądać świat i rozmawiać z innymi, oddalamy się od naszych bliskich i tak naprawdę przestajemy mieć wpływ na nasze życie, wszystko się miesza, a dokładniej robi to szatan. Jest jak ten prąd rzeki, który nas porywa.

Sataniści
Akcja drugiego snu rozgrywa się w kościele. Wiem, że gdy mi się przyśnił, byłam bardzo blisko Boga w życiu codziennym, a przynajmniej tak odczuwałam Jego obecność. Stałam tuż przy ołtarzu, przodem do ławek. Kościół był pusty, gdyby nie liczyć kilku mrocznych, ubranych na czarno osób, które zbliżały się do mnie, jak w jakimś horrorze. Wszyscy mieli tatuaże, ćwieki, kilka innych niebezpiecznych elementów biżuterii i zabawek... lub raczej czegoś w rodzaju broni. Byli bardzo bladzi. I każdy z nich, powoli zbliżał się w moją stronę. Byłam przerażona. Pamiętam jednak, że bardzo ufałam Bogu, nie zaparłam się Go ani na chwilę w myślach. Później nagrodził mnie. Znalazłam się jakby w zakrystii, ale było to pomieszczenie za ołtarzem; tam znajdowała się jakaś kobieta z malutkim dzieckiem. Czułam, jakby to był malutki Jezus. Żywy. Bo przecież w kościele spotykamy żywego Boga! On tam jest, tuż przy ołtarzu... I tak naprawdę tylko tam człowiek może czuć się bezpiecznie. Przy Nim.

Duch Święty
Jeśli jesteśmy blisko Boga, mamy z Nim dobrą relację, może przychodzić czasem do nas w myślach... Podczas mszy na moim weekendzie Alfa na spontanicznej modlitwie wiernych pomyślałam o tym, by poprosić o dary Ducha Świętego, wszelkie potrzebne łaski dla uczestników. Strach jednak bardzo mnie blokował. Sekundę później ktoś inny wypowiedział tę intencję. Duch Święty przyszedł, a ja udawałam, że wcale tak się nie stało... Czułam zawód, ale również fascynację: przyszedł? ...do mnie? Innym razem podczas rekolekcji "Jezus na stadionie" w Warszawie, miałam podobną sytuację. Był taki moment, że wiele osób dręczonych zaczęło krzyczeć. I to tak przeraźliwie. Pamiętam, że miałam moment zawahania: bać się, czy jeszcze nie? W tym momencie znów przyszedł Duch Święty z pomocą. W mojej głowie pojawiły się słowa: "Jezus jest Panem..." Przestałam się bać. Sekundę później ojciec Bashobora wypowiedział identyczne słowa. To dopiero jest moc.