2 lata temu w moim życiu pojawił się punkt zwrotny, z mojej własnej woli- pojechałam na rekolekcje w marcu 2012r, w okolice Bielska-Białej i wtedy rozpoczął się proces mojego nawracania. Teraz nadarzyła się okazja do tego, aby sentymentalnie, ale już z wdzięcznością, powrócić tam po raz kolejny i dziękować Bogu za wszystko, co uczynił przez te dwa lata.
Wyjazd był niesamowity. Wspaniali, życzliwi ludzie, gotowi dzielić się z Tobą mieszkaniem, prysznicem, posiłkiem, łóżkiem z poduszkami- mimo, że niektórych z nich dopiero poznałeś. Modlą się z Wami przy stole. Trzy dni później po zapoznaniu niektóre 8 lat młodsze dziewczęta nazywają Cię przyjaciółką i dzwonią, by rozmawiać przez 50 minut. Niektórzy zabierają na spacer w góry, podkreślając uczucie zaszczytu z powodu możliwości spędzenia wspólnego czasu w takim uroczym towarzystwie, a Bóg błogosławi z Nieba najpiękniejszą możliwą pogodą na tę chwilę. Później twierdzą, że mogliby pojechać z Wami na koniec świata, gdyby tylko mogli. Rodzice niektórych znajomych, spotykając Was w kościele, dzień po nocowaniu w ich domu, zapraszają znów na kawę do siebie, jakby to było oczywiste- bez względu na nieobecność dzieci. Niektórzy zabierają Was na przejażdżkę samochodem. Niektórzy zapraszają na organizowany przez siebie Wieczór Chwały, lub Mszę, na której muzycznie posługują. Niektórzy rodzice przytulają Was na pożegnanie, chociaż poznaliście się 3 godziny wcześniej. Niektórzy pozwalają wejść do swojej kuchni i wspólnie gotować obiad rodzinny, piec ciasto. Niektórzy włączają film z projektora na całą ścianę pokoju, który już oglądali, mimo późnej godziny i perspektywy bardzo wczesnej pobudki. Robią popcorn, parzą herbatkę z mieszanki ziół roboty własnej mamy, podczas śniadania przy salonowym stole dzielą się, zachwalając, pysznymi wiejskimi wyrobami, opowiadając przy tym rodzinne historie. Niektórzy budzą Was przepięknymi dźwiękami gitary dobiegającymi z pokoju obok, słońce ogrzewa Waszą twarz, a dla Was jest to najpiękniejsza pobudka od nie-wiadomo-kiedy. Niektórzy spacerują z Wami po mieście, oprowadzając po najciekawszych miejscach. Każdy się troszczy, opiekuje, dba. Każdy docenia Waszą obecność. Każdy zauważa Wasze piękno.
Ludzie z południa są wspaniali.
Chciałabym jednak nawiązać do bezpośredniego działania Pana Boga. 2-3 tygodnie temu zaniepokojona wstawiłam post na forum Alfy, z zapytaniem dotyczącym mojego jedzenia. Mianowicie jadłam przepyszne rzeczy, gotując z pasją... w zbyt dużych ilościach. Kilkakrotnie pod rząd zdarzał mi się ból brzucha i niepokój, że jedzenie jest tym, dla czego już zaczęłam żyć. Dyskusja stanęła na tym, że powinnam ufać Bogu i oddać Mu to wszystko. Pewnego dnia do mojego pokoju zawitała koleżanka mieszkająca za ścianą. Z ogromnym bólem zęba i łzami w oczach wychodziła do dentysty, narzekając na ból, oraz tułaczki po warszawskich lekarzach. Cieszyłam się w tym momencie niezmiernie, że mnie nic nie boli- a przede wszystkim zęby. Dziękowałam Bogu. Co się stało wieczorem? Zaczęłam odczuwać bardzo mocno trzy, umiejscowione w różnych miejscach zęby w mojej szczęce. Przechodził mi po nich prąd. Tak, jakby szkliwo było nieszczelne. To był moment, w którym pokornie uczyłam dziękować się za ból zęba, którego nie rozumiałam. Przecież byłam wdzięczna za brak bólu wcześniej! Przyszło mi do głowy, że już około 5-6 tygodni przyjmuję antybiotyk i możliwe, że to z jego winy. Okazało się, że tak- winna była substancja tetracyklina. Zapisałam się w panice do dentysty z pakietu ubezpieczeniowego LuxMed, mimo że wcześniej nie chciałam, woląc dopłacać i chodzić na wizytę w moim mieście rodzinnym. Dlaczego? Ponieważ moja przyjaciółka była kiedyś na takiej wizycie... po czym dentysta zalecił profilaktyczne wyrwanie ósemek, a moja szczęka i tak już pęka w szwach... Jednak takie działanie to strata pieniędzy. Nie wspominając już o fakcie, że miesiąc wcześniej miałam wyznaczoną wizytę kontrolną, na której niestety nie mogłam być (i do tej pory nie byłam). Następnego dnia stojąc w kolejce w drogerii (zdarza mi się może raz na 3 miesiące stać w kolejce w drogerii)- zauważyłam na półce płyn wzmacniający i odbudowujący szkliwo- w promocji. Kupiłam go. Zęby po dwóch dniach przestały mnie boleć, a wcześniej ból sprawiało mi nawet szczotkowanie, czy próba zmielenia miękkiej jajecznicy... Wilk syty i owca cała. Przestałam się obżerać- wypadłam z tego niepokojącego i zniewalającego rytmu objadania się.
Około tygodnia później przyśniło mi się, że miałam spoczynek w Duchu Świętym. Klęczałam po lewej stronie, za ławkami, a później zachwiałam się raz, a potem drugi w lewo... i upadłam. Było mi bardzo przyjemnie... Nie chciałam się z niego budzić, ale byłam pewna, że za moment ktoś do mnie podejdzie, ponieważ to była zwykła, chyba niedzielna Msza w parafii, do której należę. Podeszła jakaś kobieta, która mnie wybudziła. Po drugiej stronie stał pan: z brodą, z dłuższymi, ciemnymi włosami, może trochę przypominał Jezusa. Powiedział mi, że jak tak się dzieje, to nie powinnam się przewracać, ale wznosić ręce ku górze, ponieważ upadłam przez grzech. I wyszedł. Podążyłam za nim, spytałam, czy wie, co to jest spoczynek w Duchu Świętym. Powiedział, że nie, ale gdy próbowałam wytłumaczyć, nie chciał słuchać. Zmartwiłam się trochę tym snem, ponieważ kiedyś czytałam lub słuchałam słów księdza, który opowiadał o pewnym młodym mężczyźnie, który miał cały czas spoczynki. Później poszedł do spowiedzi i to wszystko ustało. Tak, jakby Duch Święty chciał mocno przeniknąć jego duszę, dotknąć, uleczyć- ale również jakby łaska Boża nie mogła się w nim wylać, coś się "zakorkowało" (przez grzech). Rozmawiałam o tym śnie z moją współlokatorką, która sugerowała mi jednak rozważenie spowiedzi. Trochę to racjonalizowałam, trochę bagatelizowałam, czując się czystą, a z drugiej strony czując niepokój. Podjęłam decyzję, że oddam to Bogu- jeśli naprawdę zechce, bym się wyspowiadała, zrobi coś z tym.
Kilka dni później, na wyjeździe zwiedzałam z koleżanką kościoły w Katowicach. Najpierw katedra, później bazylika. Kierowałam się w stronę Najświętszego Sakramentu. Przekręciłam głowę lekko w prawo i zobaczyłam konfesjonał. Zapragnęłam tam iść. Nie wiedziałam, czy pragnienie to pochodzi z mojej czystej chęci poczucia się lekką, czystą, radosną po wyjściu stamtąd, czy z prawdziwej potrzeby wyznania grzechów i zerwania z pokusami. Uklęknęłam przed Panem Jezusem. Pragnienie się nasilało. Powiedziałam Mu, że jeśli naprawdę to pochodzi od Niego, niech ktoś powie coś mi na temat spowiedzi. Cokolwiek. Obstawiałam moją koleżankę, której jeszcze w sumie przy mnie nie było, ale z drugiej strony wiedziałam, że jeszcze w sumie to na 100% nie będzie oznaczało znaku od Boga, może po prostu mi coś powie... Chyba nie uwierzyłabym, gdyby to powiedziała. Przyszła i nic nie mówi. Dziwne. Kilka chwil później ktoś zaczął do nas mówić z lewej strony... Oglądamy się za siebie. Ksiądz. Ciepłym głosem, z uśmiechem: "Czy ktoś czeka do spowiedzi? Bo ja muszę na chwilę iść, zaraz przyjdę." "Nieee, skąd". Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że AŻ SAM KSIĄDZ podszedł, posłany przez Pana Boga, bym się wyspowiadała :) Tak też uczyniłam. Opowiedziałam również księdzu o tej historii, był bardzo ucieszony. Na początku przepraszał ze szczerym smutkiem, że musieliśmy czekać, a ja mu na to odpowiedziałam, że nie szkodzi, bo przecież nie byłoby mnie tam, gdyby nie wyszedł z konfesjonału :) Wtedy się rozpromienił i mówił przepiękne rzeczy: że wiosennie wyglądam, że bardzo się cieszy, że przyszłam, pytał o moją inspirację na Wielki Post, powiedziałam, że wyrzekłam się smutku, by pielęgnować w sobie radość i dzielić się nią z innymi... Był bardzo ucieszony :) Na koniec dodał, że gdyby mógł, to by mnie uściskał. Piękna spowiedź.
Następnego dnia, tuż przed Wieczorem Chwały, na Adoracji znów po prawej stronie siedział w konfesjonale ksiądz. Byłam tam z kolegą. Po odwróceniu głowy w prawo- widziałam ich oboje i do głowy przyszła mi absurdalna myśl, że ten kolega powinien pójść do spowiedzi. Nie rozumiałam tego- nic nie było mi natenczas wiadomo o jego kondycji duchowej... Układałam już w głowie, co mu powiedzieć, ale stwierdziłam, że mogę wywołać w nim niepotrzebne wyrzuty sumienia, bez wyraźnych powodów. Odczekałam. Kilkanaście minut później wstał z ławki i poszedł do konfesjonału :) Podekscytowałam się. Kilkanaście minut później, gdy skończył się różaniec, spytałam, czy planował to, czy raczej spontanicznie się wybrał... To drugie :) Wtedy wiedziałam, że daję się prowadzić Bogu, że nareszcie wiem, jak się modlić, jak prosić, myśleć o Nim, by On się nami posługiwał...! Wtedy modliłam się o jeszcze więcej łaski, znów dziękując za cały wyjazd. Cały ten pobyt właściwie był wdzięcznym wzdychaniem w myślach do Pana Boga. Na Wieczorze Chwały po raz pierwszy otworzyłam się bez względu na światło, niewielu ludzi i uwielbiałam całym sercem! :) Pod koniec nawet modliłam się w językach :) To był niesamowity wieczór. To był niesamowity wyjazd.
Na każdym kroku starałam się dawać świadectwo. Czułam, że stąpam w Jego Obecności. Z gracją, taktem, spokojem i wdziękiem. Podczas wyjścia na spacer w góry kontemplowałam w sercu naturę, jako Jego wielkie dzieło. Bardzo poważnie i dostojnie to brzmi- ale właśnie takie jest. To my bagatelizujemy Piękno Jego Stworzenia.
Zdjęcie ze spaceru:)
Chwała Panu :)


