Kawałek czasu temu pisałam tutaj o Uli chorej na raka. Jakiś czas modliłam się za nią. Zmarła we wrześniu.
Wczoraj trafiłam na wspaniałe świadectwo. Miała tylko 16 lat, a doszła w życiu do rzeczy, o których większość ludzi umierając w podeszłym wieku, może tylko pomarzyć. Bardzo ją podziwiam, jest dla mnie ideałem. Ona była Przepiękna!
Z jej świadectwa najbardziej poruszyły mnie trzy fragmenty. Jeśli ktoś zamierza przeczytać całość, polecam je pominąć, na dole podałam link do oryginalnego tekstu:
"A najważniejsze jest to, że każdy człowiek na Twojej drodze życiowej to łaska. Ten, który pomoże Tobie i ten, któremu pomożesz Ty. Ten, który się modli za Ciebie i ten za którego się modlisz Ty. Szczególnie ci ludzie, którzy postępują niewłaściwie – Oni Cię uświęcają. Musisz im pomagać i musisz za nich dziękować, bo to oni kierują Cię do świętości.
Nie napisałam świadectwa jak się można było spodziewać o niesamowitym cudzie uzdrowienia z białaczki. Ale Pan uzdrowił spojrzenie mojego serca i teraz potrafię dziękować za każdy najmniejszy szczegół mojego życia. To, że mogę usiąść, mogę wstać i iść, bo to też często się stać nie może.
Wierzę w to, że Bóg może mnie z tej choroby uzdrowić, szybciej niż przewidywane leczenie, ale jeżeli On zechce to leczenie będzie przebiegało powoli albo wyzdrowienie nie nastąpi. Nie jest to choroba niewyleczalna, ale wiem, że cokolwiek Pan zrobi z moim życiem, będzie ono świadectwem wiary i miłości. Jestem przekonana, że czy ozdrowieję, czy umrę, moje życie będzie dowodem na to, że musimy szybko nauczyć się patrzeć przed siebie z miłością do wszystkich i wszystkiego czym Bóg nas obdarza i doceniać każdą chwilę prowadzącą nas do zbawienia."
Wierzę w to, że Bóg może mnie z tej choroby uzdrowić, szybciej niż przewidywane leczenie, ale jeżeli On zechce to leczenie będzie przebiegało powoli albo wyzdrowienie nie nastąpi. Nie jest to choroba niewyleczalna, ale wiem, że cokolwiek Pan zrobi z moim życiem, będzie ono świadectwem wiary i miłości. Jestem przekonana, że czy ozdrowieję, czy umrę, moje życie będzie dowodem na to, że musimy szybko nauczyć się patrzeć przed siebie z miłością do wszystkich i wszystkiego czym Bóg nas obdarza i doceniać każdą chwilę prowadzącą nas do zbawienia."
Ula, najdzielniejsza wojowniczka, o jakiej miałam zaszczyt przeczytać.
Źródło: List Uli
Chciałabym podzielić się również z Wami swoimi przemyśleniami i doświadczeniami, które wczoraj miały miejsce. Gdy przeczytałam ten list, oczywiście się wzruszyłam. Ale nie dlatego, że Ula już odeszła. Jestem głęboko przekonana o tym, że trafi do Nieba. O nią nie trzeba się już martwić, a na pewno nie bardziej, niż o naszych żyjących niewierzących. Wzruszyłam się, bo Ula trafiła w samo sedno sensu życia. Naprawdę nie doceniamy wszystkiego, co nas napotyka. Zabawne, ponieważ wczoraj kilka godzin wcześniej, obejrzałam w telewizji bajkę: "Shrek Forever". Fabuła tej części kręci się wokół tego, że główny bohater nie docenił swojej rodziny, bliskich, przyjaciół, a później to wszystko stracił. Pod koniec filmu udaje mu się to jednak odzyskać, po wielu staraniach i wysiłkach. Wzruszyłam się również, kilka razy. Dlaczego? Ponieważ w tym biednym, zranionym, zielonym wielkim ogrze ujrzałam siebie. Dokładnie rozumiałam to, co przeżywał. Ale w życiu nie zawsze tak bywa, że możemy osiągnąć happy end. Żadna chwila nie powtarza się po raz kolejny, każda jest unikatowa. Nie zawsze możemy naprawić krzywdy, które wyrządziliśmy innym. Zazwyczaj nie umiemy, ale nierzadko też- po prostu nie mamy już na to czasu, gdy wreszcie zaczynamy rozumieć nasze błędy... Najczęściej jest już za późno.
Po przeczytaniu tego świadectwa zrozumiałam, jakim cennym skarbem są dla nas ludzie tacy jak Ula. Jej list chociaż na chwilę zatrzymał mój czas w miejscu: mogłam wstać i ucieszyć się z tego, że potrafię stanąć na nogi! Spojrzeć wokół na bałagan i zawstydzić się, że nie zwracałam na niego uwagi, oraz że nie miałam motywacji, by go posprzątać. Delektowałam się każdym swoim ruchem, a każdy mój oddech był triumfalny. Kilka rutynowych chwil na kanapie w moim małym pokoiku zamieniło się w ogromną satysfakcję. Czas się zatrzymał, a ja? Zaczęłam doceniać. Przyszłam na ten świat- nie miałam wtedy nic. Rozejrzałam się dookoła. Mam przecież tak wiele. Chociażby czekoladę, którą kupiła mama. Mam czekoladę. Mam pieniądze na czekoladę. A przede wszystkim mam jeszcze mamę. Mam telewizor, czarny, dość duży, sprawia wrażenie przedwojennego, ale tak ładnie wciąż odbiera. Spojrzałam na wielką szafę po babci z lustrem: jestem taka piękna. To nic, że na twarzy mam przebarwienia, a na moich udach kwitnie cellulit. Jestem piękna. Mam piękne dłonie i oczy. Gdy patrzę na dłonie, widzę swoją pełną miłości kobiecość. Ręce gotowe do pracy, pełne zapału i oddania. Oczy są takie niebieskie, królewskie. W tęczówkach można ujrzeć sporo cierpienia, ale zmarszczki wokół oczu wciąż sprężyście ozdabiają kąciki, mówiąc całemu światu o wielkiej radości, którą mam w sercu. Mam piękne włosy- mimo, że są cienkie i rozdwojone. Są miłe w dotyku, pełne blasku i dają dużo ciepła, przez to, że są długie. I mam piękne nogi- dzięki którym mogłam do tej pory pielgrzymować i zwiedzać świat.
Nie narzekam zbyt często i generalnie cieszę się życiem. Wydaje mi się, że doceniam wszystko wokół. Czasem modlę się za ludzi, którzy są wobec mnie nieżyczliwi. A jednak zobaczyłam, ile we mnie jest jeszcze ukrytych głęboko niedoskonałości. Nie doceniam życia tak, jak na to zasługuje. Jest przecież bezcenne. Nie doceniam czasu i zbyt często go marnuję, zwłaszcza przed komputerem. Wciąż nie umiem lepiej zorganizować sobie czasu. Nie doceniam siebie. Nie doceniam bliskich. Nie doceniam trudów dnia codziennego, trosk i przede wszystkim cierpienia, które tak bardzo mnie przemienia... Nie potrafię pójść i spotkać się z nieprzyjaciółmi. To przecież takie proste- wyjść i porozmawiać. Nie tylko wyjść z domu. Wyjść poza siebie, swój własny egoizm. Pychę. Dumę. Darować wszystkie winy. Nie jest to aż takie trudne, gdy spojrzymy na wszystko oczami Boga. Przecież ja też kogoś kiedyś skrzywdziłam, też kiedyś nie umiałam wystarczająco kochać... I choć teraz czuję, że umiem, to świadectwo Uli uświadomiło mi, że jednak wciąż za mało kocham. I może wykładam często swoje serce jak na dłoni- na pokaz. "Patrzcie i podziwiajcie! To prawdziwy cud życia, to miłość. To moje serce. Możecie dotknąć, wziąć trochę ciepła, jest całkowicie za darmo!" A oni nie zauważają. Biegną gdzieś, sama nie wiem gdzie. Nie wiem, czy oni wiedzą. A gdy zauważą, czasem biorą i odchodzą. Nie doceniają. A ja muszę starać się być wdzięczną. Muszę mnożyć miłość, dzieląc ją. Ot, taka dziwna nielogiczna matematyka. Dzięki nim mogę zobaczyć, jak nie chciałabym żyć. Dzięki nim moje serce uczy się kochać- wybaczać wszystkie rany i blizny. Później jest coraz silniejsze i nie daje się tak łatwo zranić. Albo może daje, tylko ja już nie zauważam? Może wtedy dzięki dobremu nastawieniu i mocy bożej, przebaczenie nadchodzi automatycznie, z ogromną wyrozumiałością, a serce odpiera cios? Nie wiem, jak to jest z tym wszystkim. Wiem jedno: zaufać w pełni można jedynie tym, którzy naprawdę potrafią doceniać. Musimy umieć zadbać również o własne serce. Nie wiem, czy już to potrafię. Nie wiem, czy chcę potrafić- może Bóg powołuje mnie do trudniejszej drogi, takiej która jest naznaczona bólem. Do miłości, która kończy na krzyżu- a mimo wszystko jest pełna szczęścia dzięki łasce cierpienia. Gdy cierpimy przez grzech innych, tak jak cierpiał za nas Jezus na krzyżu- wylewa się w nas Boża Miłość :)
A może to jest tak, że otrzymujemy ogrom Miłości Bożej, którą nie da się nie dzielić- by ją rozdawać bez względu na osoby. Może zaczynamy uczyć się wtedy kochać również ludzi, którzy nie dbają o nas- tak samo, jak On kocha grzeszników- byśmy byli świadectwem Jego Miłości, bez względu na ewentualne skutki uboczne, zranienia, które nas czekają. Tak jak za każdym razem Jezus przyjmuje je na siebie na krzyżu, gdy Go ranimy. I uczymy się również przebaczenia, jakim za każdym razem obdarza nas Bóg. Uczymy się, jak kochać Bożą Miłością :)
"I jeśli Bóg jest z nami, to nic nas nie zatrzyma, bo kiedy Bóg jest z nami, to kto przeciwko nam?"
A może to jest tak, że otrzymujemy ogrom Miłości Bożej, którą nie da się nie dzielić- by ją rozdawać bez względu na osoby. Może zaczynamy uczyć się wtedy kochać również ludzi, którzy nie dbają o nas- tak samo, jak On kocha grzeszników- byśmy byli świadectwem Jego Miłości, bez względu na ewentualne skutki uboczne, zranienia, które nas czekają. Tak jak za każdym razem Jezus przyjmuje je na siebie na krzyżu, gdy Go ranimy. I uczymy się również przebaczenia, jakim za każdym razem obdarza nas Bóg. Uczymy się, jak kochać Bożą Miłością :)
"I jeśli Bóg jest z nami, to nic nas nie zatrzyma, bo kiedy Bóg jest z nami, to kto przeciwko nam?"
Zastanawiam się, ilu osobom świadectwo Uli może odmienić życie... :)
Myślę, że teraz, kiedy już udaje mi się zaufać Bogu, uczy mnie, jjak radować się, gdy część wydarzeń życiowych nie układa się po naszej myśli. Doceniania wszystkiego wśród szarych, pochmurnych dni.
O, a to właśnie Ojciec Pio na dzisiaj:
