czwartek, 21 sierpnia 2014

Przystań z Jezusem

Witajcie.
Chcę się podzielić świadectwem z wyjazdu do Kołobrzegu na rekolekcje ewangelizacyjne Przystań z Jezusem podczas trwania festiwalu Sunrise.

Przez pierwsze trzy dni, po każdym wyjściu na plażę, czy do sklepu, dopadały mnie depresyjne myśli, nastrój, poczucie braku nadziei... Nie wiedziałam skąd to się bierze. Przecież wokół świeciło słońce, wiał miły wiatr, mewy uroczo śpiewały... Raz nawet, gdy przechodziliśmy przez wiadukt, wyobraziłam sobie siebie, jak wyskakuję z niego przez barierkę. Do tego stopnia nie podobały mi się wyjścia poza teren szkoły, że przestałam chcieć wychodzić gdziekolwiek. Trzeciego dnia siostry zakonne z Teksasu na konferencji opowiadały o ataku terrorystycznym w Bombaju. Podczas tego zdarzenia w jednym z hoteli zabito wiele osób. Ludzie bali się tam nawet wchodzić. Wtedy wezwano duchowną ekipę wsparcia, w której była jedna z tych sióstr. Powiedziała, że nie wiedzieli nawet, jak mają się modlić i wtedy bardzo przydała im się modlitwa językami, która zresztą miała dla nich działanie oczyszczające (dla ich duszy), m.in. dlatego że na pewno ta modlitwa pochodziła od Ducha Świętego, i była zgodna z wolą Boga (bo nasze modlitwy nie zawsze są). Dlaczego o tym powiedziała? Chciała nam opowiedzieć, że są pewne miejsca, w których odczuwa się obecność złych duchów. Nawiązywała do miejsca festiwalu Sunrise. Tego dnia każdy z nas miał za zadanie udać się na to miejsce i obmywać w modlitwie wszystko w Przenajświętszej Krwi Chrystusa. Wtedy zrozumiałam swoje nagłe huśtawki nastroju. Kiedy cały czas przebywasz w jednym budynku z Panem Jezusem, a wokół Ciebie chodzą wspaniali, charyzmatyczni ludzie w stanie łaski uświęcającej, czujesz się bezpiecznie, nie doświadczasz prawie ataków. Gdy opuszczasz to miejsce, atmosfera się zmienia.

Tego wieczoru po osobistej Adoracji przed Najświętszym Sakramentem rozmawiałam z koleżanką. Widziałyśmy kilka osób śpiących przy Panu Jezusie (ponoć już nie pierwszą noc) i bardzo nas to fascynowało. Też tak chciałyśmy! I marzyłyśmy na głos o tym.
- Ale super byłoby tam spać...
- No! A jakie piękne sny pewnie by się miało!

Tej nocy śniło mi się ogromne tornado. Wraz z innymi uczestnikami Przystani z Jezusem przebywaliśmy w budynku, ale mimo tego, wiatr podrywał nas od ziemi. Baliśmy się. Było ciemno i bardzo pochmurno (chyba nawet szalała burza). Postanowiliśmy przemieścić się do drugiego budynku (wyglądał jak nasza szkoła, w której spaliśmy na rekolekcjach), gdzie był schron i miało być bezpiecznie. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, trzymaliśmy się wszyscy za ręce i przemieszczaliśmy się takim łańcuchem, gęsiego, tańcząc i śpiewając, wielbiąc Boga. Tornado szalało gdzieś obok, ale nic nie było w stanie nam zrobić. Niebo zrobiło się różowe. Wiedzieliśmy, że w tym budynku jest Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Obudziłam się, było lekko po 2:00 w nocy, jakieś 1,5h po zaśnięciu (a nie spaliśmy tam zbyt długo, więc moje przebudzenie wynikało z silnych emocji- radości i szczęścia). Byłam taka podekscytowana i szczęśliwa! Pan Bóg pokazał mi, że jeśli między nami, ludźmi, będzie jedność (trzymanie za ręce), nic nam się nie stanie :) Opisałam ten sen w smsach koleżance, która za moment o dziwo do mnie sama napisała i poszłam spać. Kolejny sen był równie piękny. Stałam na wale, takim, jaki jest nad Narwią, patrzyłam przed siebie w dół. Przede mną rosły drzewa i krzewy, ale w życiu nie widziałam takiej pięknej przyrody. Od razu chciałam robić zdjęcia! A niebo? Takiego też nie widziałam. Gdybym widziała takie na zdjęciach, uznałabym, że ktoś, kto je przerobił jest mistrzem Photoshopa. Wokół roślin hasały zwierzaki, piękne jelenie i... ptaki kiwi! W życiu nie widziałam kiwi, ale tam właśnie były :) Chyba przyśnił mi się raj... A przynajmniej tak się czułam, jakbym w nim była :)

Co jeszcze szczególnego wydarzyło się na tym wyjeździe? Postaram się w skrócie:

1) Mój dar języków się niesamowicie rozwinął (pewnie dlatego, że później posługiwałam nim pod sceną Sunrise'u i innym) i już nie mam wątpliwości, że nim posługuję :)

2) Mój kręgosłup został częściowo uzdrowiony! Modliliśmy się pod okiem tych sióstr, które mają dar uzdrawiania, po kolei nad różnymi częściami ciała i wiele osób było uzdrawianych :) Nie wierzyłam w to, że może to mieć miejsce, nigdy o to nie prosiłam i nawet bałam się prosić, bo czemu niby Bóg miałby chcieć uzdrowić mi kręgosłup? Są przecież ważniejsze rzeczy i nie jest mi to potrzebne do zbawienia, innym pewnie też nie. I stanęłam do modlitwy o uzdrowienie kręgosłupa (po raz pierwszy), z tymi myślami (po raz setny) w mojej głowie. Przypomniały mi się słowa: "... Twoja wiara Cię uzdrowiła". Nie chciałam nie dowierzać, że Bóg ma taką moc, więc odrzuciłam wszelkie wątpliwości i uwierzyłam. Po skręceniu ciała w prawo i lewo, jak zalecały siostry, moje mięśnie się bardzo spięły, były spięte przez jakieś 2 godziny. Czułam, jakby ktoś założył mi gorset ortopedyczny, który kiedyś nosiłam przez pół roku, bo utrzymanie prosto moich pleców odbywało się bez żadnego wysiłku. Jakby teraz Pan trzymał w ryzach moje plecy. Chodziłam i z każdym krokiem dziwiłam się, dotykałam ciągle pleców ręką, żeby sprawdzić. Jest znaczna poprawa, w moim odczuciu. Kiedy powiedziałam na głos koleżance, że nie wierzę w to (ale już z uśmiechem), wtedy mój wzrok padł na plakat, który był zawieszony nad nami. Na plakacie widniał napis: "Pan będzie czynił cuda pośród Was". Okej. Nie mam więcej pytań.

3) W tym punkcie może zawierać się odpowiedź, dlaczego Bóg chciałby uzdrowić mój kręgosłup :) Jeśli ktoś zna mnie bliżej, wie, że taniec to moja pięta Achillesowa. Za każdym razem stresuję się, gdy mam tańczyć, w podstawówce miałam lęki, do tego stopnia, że podczas balu szóstoklasistów zamiast wejść do sali, gdzie była impreza, chodziłam dookoła szkoły z osobami, które alienowały się w naszej klasie i nie były lubiane. Bałam się nawet wejść tam, gdzie byli wszyscy. Nigdy nie uważałam, że umiem tańczyć, ale walczyłam z tym już w gimnazjum (kurs tańca), na studiach (kurs tańca, wf jako zajęcia taneczne), nie poddawałam się. Ale i tak nie uważałam, żebym kiedykolwiek zatańczyła coś jakoś specjalnie ładnie, czy chociaż nawet dobrze... nigdy nie czułam się zbyt dobrze, tańcząc. Przy zapisach na Przystań można było wybrać warsztaty. Zapisałam się na warsztaty taneczne :) To było najlepsze, co tylko mogłam zrobić. Po pierwszych zajęciach wyrzucałam sobie ten skok na głęboką wodę, bo nie nadążałam (nie uczyliśmy się kroków, tylko od razu trzeba wstrzelić się w dziki brazylijski taniec i rytm, patrząc), a jestem perfekcjonistką... "W co ja się wkopałam? Nie mogłam bezpiecznie zapisać się na muzyczne? Przecież w tym jestem dobra...". I nareszcie nadszedł ten dzień, kiedy mieliśmy tańczyć publicznie. Co prawda nie miałam tyle odwagi (ani umiejętności), by wejść na scenę, jak nasza Karolina, ale byłam w małej grupie osób pod sceną, które tańczyły. Nie wiem, jak to się stało, ale podczas pierwszego takiego "występu" na chwałę Pana, tańczyło mi się najlepiej jak dotąd! Jakbym wszystko umiała... To było podejrzane. Później była posługa i ewangelizacja na ulicy. Wróciłam wycieńczona, aż Karol się nade mną pomodlił, bo prawie płakałam. Wtedy był koncert Armii Dzieci. Jak ja zaczęłam szaleć pod sceną, to sama tego nie ogarniam. I nie mam tu na myśli bynajmniej jakiegoś skakania i pogo, ale wiele elementów tańca. To samo powtórzyło się kolejnego dnia w słońcu, na plaży (byłam czerwona jak burak, ale miałam to gdzieś), i następnego. Ludzie! Mimo, że nie umiem tańczyć, to ogólnie lubię to robić i bywało, że bawiłam się dobrze, a nawet super na różnych imprezach... Ale te imprezy z Jezusem przebiły wszystko inne! To był taniec uwielbienia, taniec w Duchu Świętym <3 Inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. Nie sądziłam, że mogę być kreatywna w ruchu, tak bardzo wyluzowana i oddana (nie kontrolowałam zbyt wiele, jak to zawsze robię np w tańcu z partnerami :D ). I nie krępował mnie nawet taniec przed kamerą pod sceną, posłałam widzom nawet całusa. Zrobiłam to. Jak bardzo Bóg może się posługiwać tymi, którzy się nie nadają! I wyliczanka z naszego plakatu: „Jakub był oszustem, Piotr był narwany, Dawid miał romans, Noe pił za dużo, Jonasz uciekał przed Bogiem, Paweł był mordercą, Miriam była plotkarką, Marta troszczyła się o zbyt wiele, Gideon był zawsze niepewny, Eliasz miał depresję, Mojżesz się jąkał, Zacheusz był za mały, Abraham był za stary, a Łazarz martwy” Ile jeszcze Bóg może we mnie przemienić? Czy to możliwe dostać jeszcze więcej? I co takiego niesamowitego, bo moja bujna dotąd wyobraźnia zaczyna być ograniczona? Przecież mam już wszystko :)

4) Kolejnym znakiem od Pana Boga był podczas ewangelizacji. Rozmawiałam w trójce akurat z Anią i diakonem Pawłem z pewną grupą pijanych mężczyzn na plaży w dzień (niedaleko naszej sceny). Jeden z tych mężczyzn był ogolony na łyso, napakowany i ... ewidentnie miał duchowy problem. Koleżanka chciała wyjąć Pismo Święte (nikt nie wiedział, co wyjmie), powiedziała, że przeczyta mu coś, a on złapał za nie (takie małe, kieszonkowe) i nie chciał puścić przez chwilę. Mówił jedynie słowa w stylu: "Schowaj mi to!" i stał się agresywny. Zaczęłyśmy go uspokajać, żeby tego nie zniszczył i żeby nam się nic nie stało. Ogólnie zachowywał się normalnie, inaczej byśmy nie rozmawiali z nim... później powiedział nagle, że zerwie mi "to" (czyli identyfikator z logo Przystani z Jezusem) z szyi. Znów musiałyśmy go uspokajać słowami. Za to drugi pan, który stał z nim, podczas rozmowy z nami miał łzy w oczach i chciał modlitwy, ale niekoniecznie tam przy nich na plaży.

5) Zaprzyjaźniłam się z jedną dziewczyną, która obok mnie spała i zaprosiła mnie na swój ślub i wesele w chacie góralskiej dziadka jej narzeczonego! <3 Cuda, wianki :)

Jeśli miałabym podsumować ten wyjazd, Bóg zrobił dla mnie bardzo wiele. Ja chciałam zrobić tak dużo! A okazało się, że jeszcze jest wiele do zrobienia dla mnie. Ale i tak moim mottem tego wyjazdu stały się słowa, że jedynie to ziarno jest zmarnowane, które nie zostało zasiane. Nie ważne, jaką ktoś podejmie decyzję, Ty masz wpływ tylko na głoszenie. Zrozumiałam też, jaka jest moja ścieżka duchowa na następne lata i że etap, który już zakończyłam nie oznacza wcale zastoju (a już nie wiedziałam w sumie, co będzie dalej, przecież już tyle się wydarzyło...). Serdecznie polecam każdemu Przystań z Jezusem, na pewno wybiorę się za rok!

Chwała Panu za wszystko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz