Podczas
Mszy Świętej na Jasnej Górze, chyba po raz pierwszy w życiu
tak bardzo mocno zaczęłam tęsknić za Bogiem. Płakałam. Nie z powodów czysto przyziemnych, że wędrówka już minęła, że ból odchodzi, że przecież było tak ciężko, a teraz nadszedł moment oczyszczenia z tego napięcia. Tym razem płakałam z innego powodu. Czasem zdarza mi się to, gdy dzieje się coś pięknego wokół, gdy tęsknię
za czymś, co jest ulotne. Tym razem z oczu leciały mi łzy,
ponieważ czułam w sobie ogromną miłość i tęsknotę do Boga,
tak wielką, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Wielkość
tęsknoty nie polegała na sile. Tak jak na przykład czasami niektórzy
ludzie tęsknią za innymi w destrukcyjny dla siebie sposób. Niezdrowa tęsknota. Nie... Jej wielkość polegała na
tym, że mojej tęsknocie towarzyszyło zaufanie Bogu, że wszystko
będzie dobrze, by pozwolić Jemu działać. Po raz kolejny na tej
pielgrzymce oddałam się Jemu, prosząc bym mogła być
przedłużeniem Jego rąk. Ta tęsknota była wielka, ponieważ była
otoczona spokojem i miłością. Była wielka, bo była tęsknotą za
życiem w Niebie, z naszym kochanym Tatusiem. Wydaje mi się, że
nigdy jeszcze nie doświadczyłam takiej tęsknoty za Życiem
Wiecznym. Zawsze chciałam iść do Nieba, jak każdy wierzący
Chrześcijanin -jednak zawsze było jakieś „ale”, a za tym
wyrazem, słowo: „później”. Największym moim „ale”
było pragnienie posiadania dziecka, lub najlepiej od razu pięciorga
dzieci. „Panie Boże, chcę do Nieba, ale proszę, daj mi najpierw
urodzić dzieci...”, „Zrobię wszystko, by pójść do
Nieba, ale Boże kochany, jeszcze tyle muszę tutaj uczynić na tej
ziemi, i uczynię przecież, w Imię Twoje!”. Tym razem jednak w
moim sercu królowały słowa: „Niech mi się stanie według
słowa Twego”. Jest to postawa, która dojrzewała we mnie od
samego początku pielgrzymki. Codziennie cała grupa pielgrzymkowa
modliła się modlitwą różańcową. Każdego dnia mieliśmy
okazję wrzucić karteczkę z napisaną przez siebie intencją, która
później była odczytywana. Prosiłam o to, by w moim życiu
wypełniała się wola boża, bym stała się pokorną służebnicą.
W momencie dotarcia na Jasną Górę czułam, że jestem Mu
oddana. Bóg mnie wysłuchał. Za wstawiennictwem Maryi
sprawił, że stałam się bardziej podobna do niej. Czułam się piękna, kochana i taka... bezpieczna. Miałam przeświadczenie, że już nic mi nie grozi. W końcu przecież dotarłam do naszej Najświętszej Mamusi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz