Bardzo,
bardzo chciałam jechać na Wieczór Chwały w Łomży. Nawet
znalazło się dla mnie miejsce w samochodzie. Ale w ostatniej chwili
spontanicznie, z różnych powodów osobistych
zapragnęłam pojechać do Warszawy. Była to sytuacja trochę podbramkowa. Było mi smutno, że mnie nie
będzie, ale każdy mój kolejny krok nie wydawał się być
błędem, bo widziałam pozytywy, a poza tym czułam, że to
nieważne, gdzie jestem, tylko że mam Boga w sercu, że Go cały
czas czuję i że np w samochodzie też Go mogę wielbić i bez
głębszego zastanawiania się, właśnie to robię. Nie rozmyślałam
o tym teoretycznie, po prostu kierowałam się sercem. Następnego
dnia tuż przed mszą powiedziałam, że poszukam w internecie
Wieczoru Chwały w Warszawie. Na końcu mszy dowiedziałam się, że
jest Wieczór Uwielbienia godzinę po mszy (na której
byłam). Ucieszyłam się bardzo i chciało mi się śmiać, ponieważ
nigdy w tym kościele nie zaobserwowałam tego typu działalności,
takie wieczory nie zdarzają się często, a akurat z okazji
wędrującej figury Matki Bożej Loretańskiej, w tej parafii był
cały program spotkań modlitewnych, który tak naprawdę trwał
od dnia poprzedniego przez całą poprzednią noc, aż do momentu
mojego przybycia. Moje ludzkie, zwykłe odczucia były mieszane: taki
to surowy wieczór bez przygaszonego światła, z tłumem
starszych osób i sztywnym prowadzeniem przez jakiegoś pana ze
wspólnoty. Jeszcze był jeden pan, który podbiegał do
ludzi z mikrofonem co chwila, w połowie modlitwy spontanicznej, gdy
tamci mówili za cicho i nieco płoszył moje skupienie.
Akustyka, może z powodu nagłośnienia w tym kościele jest
niedobra, bo jest pogłos, a żeby coś zrozumieć z głośników,
trzeba opanować tajne umiejętności rozumienia bełkotu... Takie
były odczucia, nie można siebie przecież oszukiwać. Ale moje
serce wiedziało lepiej, i rozum nie ulegał wrażeniom: Pan Bóg
przecież to nie są wrażenia estetyczne, to nie piękna oprawa
muzyczna, to nie emocje, którym ludzie tak często wokół
nas się poddają i sądzą, że właśnie poznali całkowicie
Boga... Emocje to tylko dodatek. Wiedziałam, że Pan Bóg tam
jest, patrzy na nas i działa, bez względu na to, ile zrozumieliśmy,
jak bardzo ulegliśmy naszym emocjom. Modliłam się więc. Tłum nie
porywał się do postawy stojącej, a zwłaszcza z uniesionymi
rękami. Przede mną wstało maksymalnie 5 osób, w tym starsze
panie, po drugiej stronie kościoła sytuacja wyglądała podobnie.
Wokół mnie zrobiło się pusto, wielu ludzi wyszło (mój chłopak też na pół godziny). Czułam, że stoję tam, taka sama. A
przestrzeń wokół mnie jest przecież taka wielka i
przytłaczająca. Podświadomie wciąż obserwowałam ludzi
(skrzywienie zawodowe), ale wciąż w sercu miałam coraz większe
pragnienie, by wielbić Boga całą sobą. Przeminęła jedna
piosenka. Zignorowałam skutecznie swoje zachcianki, by się
podnieść. Przemijała druga piosenka. Pojawiła się nawet jakaś
absurdalna myśl, że bolą mnie nogi po pielgrzymce. Ale jej nie
uwierzyłam. Coś mnie blokowało. Wydaje mi się, że to była
presja tłumu, który zachowywał się kompletnie inaczej.
Odczuwałam dysonans, mimo że wiedziałam, że wreszcie i tak
wstanę, bo nie byłabym wtedy sobą. Trzecia piosenka: "Wszystko
mogę w Tym, który mnie umacnia". Pomyślałam: "No
przecież wiem... Że mogę" I wstałam. Zaczęłam śpiewać i
uśmiechałam się. Śpiewałam sobie. To znaczy Bogu. Później
jednak... nie mogłam śpiewać, bo miałam za mocno spięte mięśnie
twarzy, a w środku moich płuc szalał tłumiony przeze mnie śmiech.
Naprawdę się starałam, żeby śpiewać Ci, Boże! Ale śmiech
opanował mnie całkowicie, potrafiłam wyśpiewać jedynie fragmenty
wersów, lub powtarzać: "Chwała Ci, Panie!". Byłam taka pełna radości! :) Wokół mnie nadal
było pusto. Dalej prawie wszyscy siedzieli, za wyjątkiem tych kilku
starszych pań na przodzie. Już nie stałam sama, tylko z Duchem
Świętym we mnie. I działo się ze mną coś innego niż z ludźmi,
których byłam w stanie ogarnąć wzrokiem. Ale już nie
przejmowałam się swoim non-konformistycznym zachowaniem, swoją
innością. Byłam szczęśliwa. Bóg widocznie potrzebował tylko
odrobinę mojej odwagi, by spełnić pragnienie w sercu, które
On mi wlewał, i aby nagrodzić mnie wielką radością za wybór, którego dokonałam. Niewiele mojej
wolnej, choć bywającej tak bardzo słabą, woli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz